Key West to piękne miejsce, jest tam dużo palm a jedzie się tam wieloma długimi mostami. W Key West spędziliśmy cały dzionek ciągając się po pubach i barach próbując co chwila tequily lub Jacka Danielewicza, a sam Benkowski udawał Elvisa. Upał był straszny ale Benkowski Team dzielna drużyna nie po to wyruszyła na podbój Ameryki by wylegiwać się na plaży. Stąd i ciągła nasza podróżnicza aktywność i z Key West wyruszyliśmy dalej do Orlando gdzie co niektórzy zaliczyli bazę lotów kosmicznych NASA, a inni Dysneyland oraz shopping. Co wieczór delektowaliśmy sie burbonem, który w tych stronach jest trunkiem lokalnym:) i wręcz niezbędnym przy niektórych hotelach typu "Ambasador". Z Orlando dalej był Nowy Orlean, do którego gnaliśmy by jak najwięcej tam zobaczyć i przeżyć. Tyle się słyszało o tym mieście i o Bourbon Street, iż pragnęliśmy bardzo jak najszybciej tam się znaleźć. Wjeżdżając do miasta byliśmy świadkami zniszczeń, które choć mocno wysprzątano i tak na każdym kroku były widoczne. W śródmieściu już było lepiej ale mimo to ciągle natrafiało się na ślady huraganu i wielkiej fali. Mimo to klimat ciekawego miasta nadal był żywy. Po wyrzuceniu walizek do hotelu natychmiast udaliśmy się na legendarną ulicę z której rzut beretem mięliśmy do portu, z którego wyruszyliśmy statkiem po Missisipi przy dźwiękach nowoorleańskiego jazzu. Frajda niesamowita: panorama miasta, zachód słońca oraz świetne nasze nastroje do zabawy potęgowały doznania i radość, że w końcu dane nam było znaleźć się tu właśnie w Nowym Orleanie. Po rejsie wpadliśmy na Bourbon Street i zaliczyliśmy przez całą noc prawie wszystkie puby i restauracyjki w których grany był "na żywca" jazz na przemian z bluesem. To naprawdę działa, byliśmy wszyscy zachwyceni klimatem i barwnością tej długiej na nasze szczęście ulicy.
Jedna noc to jednak trochę za mało by utrwalić na dłużej ten muzyczny klimat, to za mało by wszystko doznać i spróbować, ale czas nas poganiał, gdyż przed nami wielka impreza z balonami w tle. Hotel był nawet nawet ha ha, ale wspominać go będziemy wszyscy prócz tego, że mile to i długo. Osobiście żałuje, że nie było dane mi poznać tego miasta przed tymi wszystkimi katastrofami. Nazajutrz po zwiedzeniu kultowego cmentarza, na którym pochowano wiele murzyńskich gwiazd i ważniaków, wyruszyliśmy przez Texas do Nowego Meksyku. W drodze spędziliśmy 26 godzin non stop zaliczając po drodze w Dallas, oryginalny stek teksański, którego zapach i wyjątkowo niepowtarzalny, a smak teraz jeszcze wspominam... u nas takich nie podają. Oj działo sie po drodze. Prawie każdy siedział z naszej dzielnej załogi za fajerą 12-to osobowego autobusika. Niektórzy z nas nie musieli prowadzić, ale za to musieli degustować wina rodzimej, amerykańskiej produkcji, dzięki którym tak sie nie dłużyło. W Albuquerque stawiliśmy sie regulaminowo, tzn. 3 października i zaczęliśmy się przygotowywać do zawodów. Na tym zakończyła się pierwsza część wyprawy. Ciąg dalszy relacji już wkrótce... 


|